środa, 22 czerwca 2011

Hong Kong - Ines'yjskie podróże

Hong Kong - pachnący port - każdy, nawet najbardziej wybredny „nos”, znajdzie tam coś dla siebie;)

Moja podróż do tego zeuropeizowanego miasta – bo każdy kto zna choć odrobinę historii wie, że brytyjskie kolonie zalewały swymi podbojami cały świat – była moją drugą podróżą do krainy wschodzącego słońca. Jedno z najbardziej zatłoczonych miejsc na świecie, podzielony na 3 regiony gdzie buddyzm to dominująca religia. Ja jednak ominę opisywanie oczywistych faktów tego przecudnego zakątka, a skupię się na miejscach, które osobiście odwiedziłam i polecam, i każdy kto będzie się wybierał w tę część Chin powinien je odwiedzić.

Mój kilkudniowy pobyt rozpoczął się wieczornym wyjściem na „żywy” targ rybny na wyspie Hong Kong, które połączyłam z konsumpcją „na miejscu”. Polega to na wybieraniu żywych owoców morza ze sporych akwariów i spożywaniu już odpowiednio przyrządzonych przez kucharza gotowych potraw. Jako smakosz wszelakich rodzajów owoców morza oniemiałam na widok, nie tylko dziwnych kształtów skarbów tamtejszych wód, ale również ilości ich rodzajów. Krewetki, kraby, ostrygi to popularne menu naszego rynku, a tam… nie jestem sobie w stanie nawet przypomnieć nazw tych przedziwnych składników tamtejszego menu, które bez wątpienia mogę zarekomendować, gdyż świeżość, smak jak i sposób przyrządzania jest godny polecenia.



Takich „żywych” targów rybnych jak i restauracji z „żywym menu” jest w całym Hong Kongu wiele a ceny kształtują się w zależności od tego jak „kształtuje” się klient;) (w większości karty dań nie zawierały cen). Podczas mojego pobytu kilka razy odwiedziłam miejsca z „żywym menu”, z czego zdążyłam się nauczyć, iż płaci się za to jak się wygląda. Raz wybrałam się na farmę rybną jachtem zaprzyjaźnionego z EcoTravel biura turystycznego, gdzie farma ta posiadała swoją restaurację, która wyglądała gorzej niż podrzędny polski bar mleczny, jednak kelner policzył mnie nie za to gdzie jadłam i co zjadłam, ale za to czym „podjechałam” ;) Decydując się na kolejny raz stołowania się w tejże farmie rybnej podjechałabym wynajętym kajakiem – zapewne zapłaciłabym połowę mniej :)



A będąc już przy temacie kulinariów, z tego co warto skosztować, prócz wszelakich owoców morza, to pierożki dim sum, zupy i makarony z garkuchni (rozlokowanych na chodnikach), tzw. 100-letnie zielone jajko, ręcznie robione ciasteczka, lekkie piwo Tsingtao – które doskonale gasi pragnienie w upalny dzień, suszone mango oraz owoce (dragon Firut, świeże liczi) jak i warzywa – szczególnie wiele odmian sałaty, która podawana z chińskimi sosami zachwyca delikatnie nasze podniebienie :) Z miejsc gdzie warto się stołować sposobem niskobudżetowym, są chińskie bary mleczne. Niestety w większości nie posiadają angielskiego menu – ale metodą przedszkolaka – na zasadzie wybieram to co na zdjęciu wygląda najlepiej – można czasem trafić na coś naprawdę przepysznego. Zaplecze kuchenne tychże barów pozostawia niejednokrotnie wiele do życzenia jeśli chodzi o higienę (ja raz spotkałam się z kuchnią przy toalecie), jednakże mogę z ręką na sercu zapewnić, że jeśli chodzi o chińskie bary mleczne to im większy bałagan w kuchni tym lepsze i tańsze jedzenie. W restauracjach płaci się za to, że siedzi się w czystym a nie że je się lepsze jakościowo potrawy. Ale już dość o jedzeniu – choć ja jako kulinarny eksperymentator – mogłabym jeszcze pisać wiele o kulinariach chińskich, ale pozostawię odrobinkę Wam podróżnikom, abyście sami odkrywali głębię tamtejszych smaków :)

A więc pozostawiając obżarstwo za sobą skupię się na miejscach godnych polecenia. Oczywiście na pierwszym miejscu The Peak – miejsce z którego rozciąga się widok na panoramę Hong Kongu zapierający dech w piersiach. Kiedy przed moimi oczami ukazał się ten właśnie widok, prawdziwym dla mnie stało się stwierdzenie, że Hong Kong konkuruje o pierwsze miejsce na najpiękniej usytuowane miasto na świecie, razem z San Francusko i Rio de Janeiro.

Na The Peak można wejść piechotą lub wjechać kolejką. Obie opcje polecam, choć ta pierwsza odpada w czasie dusznej pory deszczowej;)


Kolejne to strzeliste wieżowce, gdzie niesamowite wrażenie robi nie ich wysokość, ale architektura ich umiejscowienia.





Polecam wybranie się na Night Market (czynny od ok. 19 - 22), gdzie spotyka się tą całą tanią „chińszczyznę”, która zalewa świat a krawaty jedwabne kosztują 1 dolara, na Stanley Market – gdzie jako jedną z tych bardziej zabawnych pamiątek – można sobie zafundować „schińszczenie” swojego imienia, czy czegokolwiek co nam do głowy wpadnie :)


polecam Stone Market, gdzie można zakupić przepiękne wyroby z kamienia, od pierścionków począwszy a na okazałych szeroko uśmiechających się Buddach kończąc.


Wybierając się na wszystkiego rodzaju markety pamiętajcie – nie ma ceny, której nie dałoby się negocjować. Szczególnie na Stone Market – czasem nawet o 50%, ale tą umiejętność pozostawiam już każdemu z Was do indywidualnego zastosowania..., choć w tym momencie przypomina mi się pewna znajoma, która wspólnie ze mną odbywała wczasy w Tunezji i na jednym  targów zbiła cenę o 90%(!) - to są dopiero zdolności negocjacyjne :)

Polecam również muzeum Historii Hong Kongu – choć z uwagi na to, iż w Hong Kongu jest co oglądać na zewnątrz, ja osobiśice ograniczyłam się tylko do tego muzeum :)

Poza tym polecam świątynie, których ilość jest współmierna do liczby mieszkańców;). Warta odwiedzenia  - ta na wyspie Lantau.

Będąc w Hong Kongu polecam, a nawet nakazuje wybrać się do przepięknego Macao. Miasteczko z architekturą o wpływach portugalskich jest naprawdę cudne, a wieczorem otwiera nam szeroko oczy na ogrom i przepych tamtejszych kasyn – porównywalnie ogromnych jak w Las Vegas. Ja szukałam szczęścia w jednym z nich i o dziwo znalazłam :). Ale to podobno jak się mówi „lucky stupid” początkującego, grałam pierwszy raz i pewnie dlatego wygrałam. Płynie się tam ok. godziny promem z Hong Kongu.


A na zakończenie jedną z rzeczy, którą każdy zmęczony zwiedzaniem, jedzeniem, pięknem architektury i topografii powinien zrobić, to wybrać się na masaż. Od punktów świadczących masaże od stóp do głów, roi się na każdym rogu, a jakość tych masaży jest naprawdę bardzo dobra. Doświadczyłam na własnych i stopach i głowie, a co najważniejsze cena nie powala ze stóp i nie przyprawia o zawrót głowy ;)

No i jeszcze jedno zdanie o zakupach – Kowloon – to miejsce gdzie można upłynnić a nawet popłynąć z gotówką ;) Sklepy od Zary po Chanel, od Addidsa po Tommiego Hilfiger’a.  Co do zakupu elektroniki – mimo tego, iż jest to strefa bezcłowa – ceny oryginalnych sprzętów nie odbiegają od europejskich.

Czas, w którym warto pojechać do Hong Kongu to wrzesień – październik, czy późny kwiecień – wczesny maj, szczególnie ze względu na to, iż jadąc tam w trakcie dusznej pory deszczowej nie będzie nam dane uświadczyć pełnego widoku z The Peak na panoramę Hong Kongu, gdyż mgła i chmury spowijają okolice. Poza tym zwiedzanie w momencie, gdy wilgotność powietrza wynosi ok. 80 -90 %, jest męczące.

Reasumując, podróż do Hong Kongu była dla mnie jak do tej pory, jedną z największych przeżyć nie tylko kulinarnych, ale i wzrokowych czy mentalnych. Mieszkańcy są bardzo mili, uczynni i pomocni. Doskonalone porozumiewają się po angielsku i nie traktują nas „białych” jak dziwolągów. Pomimo tego uciążliwego tłumu (choć nie bardziej niż latem na sopockim Monciaku), problemów gastrycznych – niestety moja wrodzona chęć na eksperymenty kulinarne co do których nie miałam limitów, różnie działała na żołądek - polecam wszystkim travelerowcom, fascynatom chińskiej kultury, fanatykom architektury jak i zwykłym kanapowym laikom, którzy nie mają pomysłu na wyjazd egzotyczny, aby wybrali się właśnie tam, gdzie wesoło tańczą Smoki, Tygrysy siedzą dumnie na monumentach, a Węże swym czerwonym jaskrawym kolorem mówią nam o tym, że Hong Kong to miejsce z charakterem i duszą, i albo je pokochasz albo już nigdy więcej do niego nie wrócisz.
--------------------------------------------------
Wycieczki Hong Kong

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty